Jeszcze tydzień. Jeszcze niecałe dwa i można odjechać. 


Zaczynam to odczuwać tego poranka. Bać się, ale i cieszyć. Dwa tygodnie we dwoje, w odcięciu od świata. Wśród nieznanego zapachu klonów i daglezji, wśród barw jesieni. Śnią mi się już kardynały i błękitne sójki, śpiew ptaków którego nie umiem rozpoznać. 

Wracam wspomnieniami do każdej naszej ucieczki w las. Wędrówek w mgłach, wyginecionego mchu. Tam możemy być bliżej, dosadnie, choć pomędzy nami to wszystko. Wszystko do czego należymy. Zapach dojrzałej jesiennej grzybni która tworzy najstarsze opowieści i których potrafimy słuchać. Tam odzyskujemy to, co nieraz gubi się na ci dzień. Tam koję niepewności, bo ja, zawsze to ja myślę za dużo, czuję za dużo i mimo ostatecznej pewności muszę znajdować ją w tobie. Jestem jak balonik wypełniony nadmiarem helu. Póki masz zawiązany mój sznureczek na nadgarstku, nie odlecę. 

Jeszcze zamiast mchu i paproci pod paznokciami mam tylko twoją skórę. A potem wymieszam to wszystko, wszystkie te zapachy i zapamiętam je na zawsze. 

Zaczynam więc czekać, zaczynam odliczać, śmiejąc się nocami przed snem, czując ciepło drugiego ciała gdy na Wyspie zaczynaja się najgorsze wiatry, gwiżdżące okrutnym zimnem. 

Zaczynam czekać, wiedząc, że zawsze gdy gubię się nawet w lesie, to powiesz mi, gdzie mam skręcić. 


Reposted from hormeza